Ubodzy jakby zniknęli z naszego pola widzenia i dlatego o nich nie mówimy, snują się po obrzeżach społecznych i językowych, choć zachowali się w kategoryzacjach oficjalnych, przynajmniej w swej postaci skrajnej, czyli absolutnej.
– pisał kilka lat temu Andrzej Mencwel w opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” tekście Nędzy nie cierpimy, poświęconym wypieraniu ze społecznej świadomości istnienia dwóch milionów osób żyjących „poniżej minimum egzystencji”. Cytowane w artykule dane pochodzą z 2010 roku, od tego czasu ze statystyk wyziera obraz jeszcze bardziej ponury. Według GUS-u w 2014 roku „w gospodarstwach domowych poniżej granicy ubóstwa skrajnego żyło ok. 2,8 miliona osób, natomiast w gospodarstwach domowych poniżej granicy ubóstwa relatywnego – ok. 6,2 miliona osób” (więcej na temat raportu pisał portal lewica.pl). Pomimo faktycznego wzrostu nierówności społecznych dominujące pole widzenia wydaje się nienaruszone, a zalecane przez autora Etosu lewicy ćwiczenie z widzenia – „A gdyby ich tak, tych nędzarzy, zobaczyć w masie, jak wypełniają stołeczne domy i ulice, to może by się okazało, że są centralni, nie marginalni? Czy ci wszyscy, którzy siedzą ponad nimi, a może nawet, jak dawniej pisano, na ich grzbietach, czyli bogaci, zamożni i dostatni, mogliby spać spokojnie, gdyby oczami wyobraźni ujrzeli takie ich zgromadzenie? A gdyby tak jeszcze w tej samej wyobraźni dołączyli do nich biedni i ubodzy?” – pozostaje lekcją do odrobienia. Choć tekst Mencwela dotyczy nieobecności biedy i ubóstwa w szeroko rozumianej debacie publicznej, nieprzypadkowe wydaje się kilkukrotne użycie retoryki odwołującej się do sfery wizualnej. Współczesna kultura wizualna, zwłaszcza głównego nurtu, produkowana przez kanały oficjalne, niezwykle często bowiem zakrywa nierówności, tworząc czysty, wyidealizowany obraz modernizującego się kraju. O ile jednak po filmiku nakręconym przez Polską Agencję Informacji i Inwestycji Zagranicznych zapewne nie powinniśmy się spodziewać niczego lepszego od dziewcząt i chłopców radośnie tańczących z tabletami w ręku i bezprzewodowymi słuchawkami w uszach (pracownicy innowacyjnych call centers?), o tyle pojawienie się najbardziej dosłownej wizualizacji modernizacyjnej retoryki na pierwszej stronie jednego z ważniejszych dzienników w Polsce mogło zaskoczyć.
Przedrukowane na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” memy pochodzą z Facebookowej strony „Polska w Ruinie – Official” (administrator zaklasyfikował swoją stronę jako „Education Website”), którą do tej pory polubiło 16 tysięcy osób. „W internecie mnożą się zdjęcia, że Polska jednak się rozwija”, piszą dziennikarki „GW” i cytują socjologów, oceniających memy jako przykład aktywizacji młodych internautów przeciwko „powtarzaniu naiwnych sloganów” przez polityków prawicy.
O ograniczeniach retoryki modernizacyjnej promowanej przez fanpage, opisujących memy dziennikarzy i zapewne przyklaskujących im politykom partii rządzących pisał przekonująco na witrynie „Dziennik Opinii” Jan Śpiewak:
Zdjęcia i memy „Polski w ruinie” składają się na obraz kraju peryferyjnego turbokapitalizmu, którego elity utożsamiają postęp z wieżowcami i autostradami. Mamy tutaj do czynienia w rzeczywistości z dość dramatyczną i brzemienną w skutkach pomyłką: wzrost PKB został utożsamiony z rozwojem i poprawą społecznego dobrostanu.
Parafrazując tytuł niedawno opublikowanego wywiadu z profesorem Markiem W. Kozakiem, krytycznie oceniającego sposoby wydawania środków unijnych, Śpiewak stwierdza: „Jeszcze nigdy w historii żadna kostka brukowa niczego nie wymyśliła – żadnej innowacji, nowego produktu, idei”. Zgadzając się z diagnozą Śpiewaka, być może nawet mnożąc argumenty na jej rzecz, dodam kilka uwag na temat roli obrazów i wizualności w narastającym konflikcie o wizję polskiej rzeczywistości, którego najnowszym polem zmagań stała się dyskusja wokół hasła i hasztagu „Polska w ruinie”.
Przeglądając memy na fanpage’u, będącym reakcją na retorykę kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości, szybko zdajemy sobie sprawę, że większość z publikowanych przez administratorów obrazów, zasadniczo odbiega od zdjęć, którymi dzielimy się na co dzień na portalach społecznościowych. Żaden instagramowy filtr nie da nam takiej jasności, ani nie sprawi, że zdjęcie będzie wyglądało jak – no właśnie – z folderu. Widzimy to już na wizytówce strony – na „profilówce” pręży się podświetlona łódzka Maufaktura, uchwycona o Zachodzie słońca; na zdjęciu w tle nowoczesny pociąg wjeżdża na czystą stację. Dalej seria zdjęć z prześmiewczymi komentarzami: oglądamy autostrady i mosty („Jak szukać dachu nad głową to tylko takiego”), mknące Pendolino („Pendolino dla wybrańców, 49 zł… Cały rok trzeba ciułać”), sopocką Marinę („Sopot Marina, gdzie bezrobotni Polacy ciułają swoje dłubanki”), zakłady produkcyjne („Dzięki tej ruinie związkowcy mają co palić”), górskie krajobrazy („Pogrążone w biedzie i głodzie Podhale”).
Oglądamy więc „modernizację wyspową i powierzchowną”. Jej powierzchowność jednak zdradzają nie tylko same przedstawione na nich obiekty, lecz – być może przede wszystkim – sposób ich przedstawienia. Obrazki profilu „Polska w ruinie” same zdradzają swoje bezpośrednie uwikłanie w porządek retoryki modernizacyjnej i stylu realizmu kapitalistycznego: pochodzą z folderów biur architektonicznych, stron deweloperów, reklamówek promujących turystykę, gazetek urzędów miejskich. Są śliskie i świecące. Wykorzystują przetestowane przez najlepsze malarskie tradycje techniki przedstawiania przestrzeni naturalnych: pokazują malownicze widoki z odległości, eliminując niepotrzebne detale, które mogłyby zaburzyć idealne widoki. Jak zwraca uwagę Łukasz Zaremba:
Krajobraz to medium, forma wizualna lub gatunek tradycyjnie związany z władzą imperialną. Jako taki umożliwiać ma jej działanie […] za pomocą […] narzędzi estetyzacji, służących ukryciu wykluczeń i pozornej obiektywizacji punktu widzenia. Celem władzy w krajobrazie [jest] takie kadrowanie widoków, by z pozoru niczego w nich nie brakowało, by detale wkomponowywały się w ramy dobrze znanych obrazów.
Autostrady oglądane z lotu ptaka, budynki widziane oczami zatrudnionego przez biuro architektoniczne fotografa, odświętnie podświetlone mosty, opery i rynki miast uchwycone z bezpiecznej odległości – na obrazkach reprodukowanych na popularnym profilu brakuje znaczących detali. Na przykład zaludniających współczesne polskie krajobrazy reklam, czy okolic odnowionych obfotografowanych budynków – tyłu odremontowanych kamienic, ulic okalających występującą na zdjęciu profilowym łódzką Manufakturę. Przede wszystkim jednak rzadko widać na nich ludzi.
Wykrajanie postaci ludzkich z krajobrazów również należy do klasyki gatunku – jak zwracali uwagę między innymi Raymond Williams, Denis Cosgrove czy John Barrell, tradycyjne malarskie krajobrazy przedstawiające „naturalne”, lecz wykorzystywane przez człowieka przestrzenie (np. wiejskie pola czy kolonialne plantacje), eliminują człowieka między innymi po to, by ukryć pracę ludzi – a raczej pewnej klasy ludzi – włożoną w jego utrzymanie. Polskie krajobrazy modernizacyjne, oczyszczone z ludzkich figur, utrudniają odpowiedź na pytanie, kto je zamieszkuje, czy i w jaki sposób są wykorzystywane i dla kogo są dostępne. Widok z góry na warszawskie Bulwary Wiślane nie odsłoniłby wpadek architektonicznych, uniemożliwiających korzystanie z nich osobom niepełnosprawnym (sfotografowanych przez Macieja Augustyniaka z Fundacji bez Barier). Puste krajobrazy modernizacji, bezrefleksyjnie zamieniane w memy umacniają podział na widzialne i niewidzialne, ukrywają nierówności i konflikty, pozorują dostępność przestrzeni ukazanej na pocztówkach. Być może dobrym zadaniem z krytycznej kultury wizualnej byłaby próba odpowiedzi na memy nie tylko w formie tekstów (jak ten), ale konkurencyjnych obrazów, podpisów i kompozycji wizualnych – odpowiedź dana właśnie w sferze obrazów i pokazywania.